Zacząłem pracę w filmie w 2016 roku, ale podobnie jak większość osób pracujących w branży filmowej, miałem swoich ulubionych twórców, którzy przyciągnęli mnie na długo przedtem, jak np. Labirynt (1986) Władca Pierścieni (2001-3) Alien (1979). Wszystkie te światy były tak pełne głębi i celu – tak bogate w fakturę i wiarygodne, że niemal czuło się zapach powietrza. Zespoły ludzi tworzą światy i zmuszają widzów do refleksji, ucieczki, a może nawet dostrzeżenia czegoś prawdziwszego w sobie. Chciałem być tego częścią; chciałem tworzyć.
Zaczynałem od projektowania graficznego dla reklam i gazet przez kilka lat. Potem, przypadkiem, trafiłem do Los Angeles, gdzie pracowałem w filmie. Tworzyłem plakaty, rekwizyty, fałszywe marki i szyldy, które musiały wyglądać, jakby istniały od dekad – wszystko to, co wymyślono na potrzeby filmu, aby świat wydawał się wiarygodny. Nie będę kłamał: było technicznie, szybko, a czasem bezdusznie. Potem odkryłem sztukę sceniczną. Efekty ręcznego malowania, które ożywiały scenografię, dały mi ogromne poczucie spełnienia. Pojedyncza glazura, sztuczna plama rdzy, faktura sadzy w miejscu, gdzie postać naturalnie ocierała się o ścianę. Wszystko to sprawiało wrażenie opowiadania historii poprzez powierzchnie.

Przez lata pracowałem na niemal każdym stanowisku w dziale artystycznym. To doświadczenie pełnego koła ukształtowało moje podejście do projektowania – nie jako hierarchii, ale jako orkiestry. Kiedy jestem dyrektorem artystycznym lub projektuję scenografię, czuję się, jakbym komponował melodię; rysuję, szkicuję, badam i kieruję zespołami budowlanymi i scenicznymi, aby powołać do życia wyobrażony świat. W tym tłumaczeniu jest coś poetyckiego – linia na kalce technicznej staje się ścianą, staje się cieniem, staje się emocją.
Praca w każdym dziale również uczyła mnie pokory. Szybko człowiek uczy się, że żadna wizja nie przetrwa bez malarzy, tynkarzy, dekoratorów, kupców czy gońców. To oni zbudowali świat, który mnie wychował, i zawsze żywiłem najgłębszy szacunek dla tego zbiorowego rzemiosła. Moim zdaniem, jako dyrektor artystyczny, nie narzucam się, lecz dyryguję, dbam o to, by każdy przejaw czyjegoś kunsztu został usłyszany i ułatwiam życie innym.
Nie każda produkcja była olśniewająca. Nie pamiętam ich wszystkich: długich nocy, niekończącej się kawy, pogody, okropnych producentów. Niektóre plany rozmywają się w mojej pamięci w mgle trocin i napiętych terminów. Ale kilka pozostaje świetlistych.

Jedną z moich ulubionych produkcji była kameralna produkcja Keitha O'Grady'ego. Nie była to produkcja, która zrobiłaby mi karierę ani nie pozwoliłaby przejść na wcześniejszą emeryturę, ale samo doświadczenie było piękne. Kiedy produkcja rozumie swoje ograniczenia i szanuje ekipę, czuć to w finalnym dziele. Energia wszystkich się scaliła; świat, który budujesz, staje się spójny, ponieważ został zbudowany z troski.
A jest jeszcze ten, którym wciąż się chwalę – mój pièce de résistanceJeśli chodzi o mnie z młodości – atrakcja symulująca ruch o nazwie Sokół Millennium w Star Wars: Galaxy's Edge w Disneylandzie w Kalifornii. Byłem częścią małego zespołu scenografów, który ożywił statek naturalnej wielkości i jego otoczenie. Było ciężko, momentami ponuro i fizycznie, ale wszyscy byliśmy dumni. Stojąc pod kadłubem, ręcznie malując panele i patynując metal, który wkrótce miał być dotykany przez tysiące zwiedzających każdego dnia, czułem tę rzadką mieszankę wyczerpania i zachwytu, która sprawia, że ta praca jest uzależniająca. Malujesz mitologię w skali jeden do jednego.
Praca w filmie jest ulotna; żyjesz miesiącami, czasem tygodniami. Ale lekcje pozostają. Uczysz się szybkości, precyzji, dyplomacji i umiejętności dostrzegania piękna w świetle jarzeniówek o drugiej w nocy. Uczysz się, że każdy dzień to dzień w szkole. Pomiędzy produkcjami zawsze dbałem o aktywność tych mięśni poprzez własną praktykę: ilustrację, witraże, projektowanie wnętrz i scenografię do lokalnych projektów. Każda dyscyplina napędza drugą. Szkło uczy mnie światła i cierpliwości, a film rytmu i rozwiązywania problemów.

Zwłaszcza praca w plenerze nauczyła mnie kochać niedoskonałość: pęknięcia w tynku, sposób, w jaki brud nierównomiernie osadza się na ścianie, jak pleśń wygląda w wilgotnym pomieszczeniu. Te „skazy” to odciski palców życia i teraz podążam za tym samym uczuciem w mojej twórczości. Niezależnie od tego, czy maluję na szkle, czy projektuję przestrzeń, myślę o tym, jak światło będzie się przemieszczać, jak widz będzie się poruszał w świecie, który kształtuję.
Pociągają mnie materiały z klasy robotniczej, styl amerykański, rzeczy, które sprawiają wrażenie żywych i bezpretensjonalnych. Może dlatego praca na planie zawsze kojarzyła mi się z domem; nie ma tu rozgraniczenia między ręką a pomysłem. Dosłownie tworzysz coś solidnego z niczego. Nawet najbardziej fantastyczny świat wciąż potrzebuje śrub, farby i ludzi, którzy wiedzą, jak budować.
Praca jako dyrektor artystyczny nauczyła mnie, że współpraca to odrębna dziedzina sztuki. Uczysz się czytać ludzi równie uważnie, jak rysunki: kto po cichu rozwiązuje problemy, kto traci światło, kto potrzebuje być wysłuchany? Najlepsze dni na planie to nie te, gdy coś wygląda idealnie; to te, gdy wszyscy na planie czują się częścią jednego, kreatywnego serca. Te uczucia są nieporównywalne.

Od tamtej pory wplatam te wartości w moje własne projekty w Irlandii, od witraży, które wywołują emocje oświetleniem, przez wnętrza zaprojektowane jak żywe scenografie, po antyfaszystowskie i feministyczne obrazy, które odzyskują wizualny język władzy i spektaklu. Fascynuje mnie, jak design może uwidocznić ideologię; jak przestrzeń może sygnalizować inkluzywność lub opór, po prostu za pomocą materiałów i światła. Jak design jest wykorzystywany do tłumaczenia otaczającego nas świata.
Aktualnie pracuję nad serią szklanych prac inspirowanych średniowieczną symboliką i współczesną polityką, zgłębiając znaczenie słowa „iluminacja”. Chcę połączyć dewocyjną aurę witraży z bezpośredniością filmu; światło jako przekaz, powierzchnia jako budowanie świata.
Patrząc w przyszłość, interesuje mnie, jak kierownictwo artystyczne może ewoluować poza filmem – w tym jak możemy je chronić przed nieuniknionym wpływem sztucznej inteligencji – w kierunku instalacji społecznych, rynków i sztuki publicznej, które niosą ze sobą tę samą filmową logikę kreowania świata. Po latach tworzenia historii innych ludzi, tworzę teraz swoją własną, być może mniejszą, ale z tą samą wiarą, że przestrzeń może sprawić, że ludzie poczują coś prawdziwego.

W swojej istocie kierownictwo artystyczne to troska o historię, powierzchnie i ludzi, którzy budują iluzję razem z Tobą. Niezależnie od tego, czy to odległa galaktyka, czy sklepik na rogu w Belfaście, cel jest ten sam: sprawić, by wszystko wydawało się prawdziwe.
Aíne Lynn-McEvoy jest wszechstronną artystką i projektantką, której prace odzwierciedlają współczesną kulturę poprzez śmiałe ilustracje, szkło i sztukę sceniczną osadzoną w materiale, procesie i miejscu.